Po uczcie duchowej (Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową) wlokłem się Starym Miastem w to słoneczne popołudnie. Ale odezwało się ciało. Przystanąłem przy uchylonym oknie na Piwnej. Nim zacząłem studiować jadłospis zaproszono mnie grzecznie do środka. Upewniłem się, że ceny należą do tzw. przystępnych. No i zaczęło się!
Wnętrze tej jak się okazało tydzień temu otwartej knajpy izraelskiej (pierwszej w Warszawie jak mnie zapewniano, bo te istniejące to żydowskie, już mi się w mojej gojskiej głowie pokręciło czy koszerne czy też nie :-) ).
Menu jednak obfitowało w przymiotniki: tripolitańska, jemeńska, egipska więc raczej serwowane potrawy reprezentują w ogóle kuchnię Bliskiego Wschodu bez zbędnej tu ortodoksji. Zamówiłem więc kontrastowo zupę z kurczaka po jemeńsku i szaurmę po izraelsku plus humus full. Dziwne, ale jakoś nie brakowało mi piwa.
Wystrój dość skromny, ale widać, że zrobiony ze smakiem: drobny motyw orientalny, krzyżowane belki pod sufitem, jakaś gustowna akwarelka, dwa pomieszczenia, można przyjść tu zarówno na kolację z przyjaciółmi czy nawet teściami, jak i na spotkanie z dziewczyną. Obserwowałem pracę kucharza, Izraelczyka przed trzydziestką, który dwoił się i troił nad paleniskiem, częstował gratisowo chętnych falafelami przez okno – nieznajomość polskiego wcale mu w tym nie przeszkadzała.
Zupa jemeńska okazała się czymś o wyglądzie cienkiej grochówki, ale była stanowczo lepiej przyprawiona – pływało w niej swojsko kilka ziemniaków i tzw. pałka kurczaka – zupa sama w sobie mogła być posiłkiem. Smakowita.
Szaurma izraelska to drobne kawałki delikatnego mięsa (cielęcina chyba) lekko zasmażone z cebulką, ryż delikatnie podsmażony, lecz nie wysuszony, serwowana z frytkami. Humus – pasta wraz z ziarnami czerwonej fasoli zamiatana tzw. bułką paryską bardzo wschodnia w nastroju. No i dwa falafele (tu klopsiki fajnie, ale nieprzesadnie przyprawione). Oczywiście bukiet surówek (gratis!), chyba z sześć rodzajów. Na koniec, mimo, że się zbierałem kelnerka poprosiła, abym poczekał chwilę, bo chcą poczęstować mnie kawą (skąd wiedzieli, że ja jestem kawoszem?). Uznali mnie za jakiegoś Bikonta chyba albo i nie. Kawa pycha, parzona z kardamonem. W życiu się tak nie napchałem, a to wszystko za uwaga – 35 złotych (jakieś napoje też tam spożyłem)! I to – zaraz po umiejętnościach kucharza – dla mnie rewelacja! Wszystkie zupy kosztują 6-7 złotych, drugie dania 17 złotych. Mam nadzieję, że ceny nie zmienią się (tak szybko).
Wrócę więc do Nargili na Piwną 3/5 (zaraz jak skręca się w nią z Placu Zamkowego), tym bardziej, że usłyszałem, iż będzie się rozwijać. Przyprowadzę znajomych i przyjaciół – polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za wszystkie komentarze